Pionek i Portalkon
W działach: Prywata, Imprezy, Planszówki | Odsłony: 6No i jestem z powrotem. Wreszcie udało mi się pojechać na jakiś konwent dalszy niż 100 kilometrów od Lublina. W planach mam ich jeszcze kilka, w końcu od czegoś są czteromiesięczne wakacje, ale póki co - krótka relacja na gorąco z Pionka i "Portalkonu". Uprzedzam, będzie chaotycznie.
A było tak - na którymś wtorkowym spotkaniu Cytadeli Syriusza Kwiatosz rzucił, że chciałby pojechać na Pionek. Podłapałem temat, ale zaraz pojawił się podstawowy problem - 14 godzin jazdy w obie strony, a konwent trwa jeden dzień. Zakładając nawet, że pociągiem będziemy jechali o jakiś kosmicznych, nocnych godzinach i uda nam się być na miejscu cały dzień, to i tak nijak to się sensownie nie kalkulowało. Na szczeście z pomocą przyszedł nam Mati - lubelski człowiek Portalu. Załatwił nam noclegowanie w redakcji, dzięki czemu mogliśmy jechać tam na całe 3 dni.
No i stało się - w piątek o 6 wsiedliśmy w pociąg, dzięki czemu na miescu byliśmy o 13. Szybkie żarcie w McBarze i wędrówka ku siedzibie wydawnictwa. Na miejscu poznałem Multideja, a niedługo potem Ziela, mapotwórcę Portalu, który przybył tam z Wrocławia. Na koniec pojawił się niespodziewanie Duce. I zaczęło się granie.
Jako że szykuję relację na Paradoks, robiłem sobie spis wszystkich rozegranych partii z których wynika, że grałem w sumie w 19 gier, z czego w 11 po raz pierwszy. Masakra. Sam Pionek był wyjątkowo udaną imprezą, pełną uczestników i planszówek (więcej o niej - jak zrobię relację). Do tego wizyty w lokalnych pubach przed i po, oraz szalone wędrówki przed siebie, wszystkie o dziwo zakończone dotarciem do celu.
Jeśli chodzi o głównych bohaterów eventu - gry planszowe, to absolutnym hitem było z pewnością Ligretto, niesamowita karcianka piłkarska grana na żywo. Niech za rekomendację starczy fakt, że już po pierwszej partii znalazła się na mojej liście Must Have, a po dziesięciu wskoczyła na pierwsze na niej miejsce. Warto wspomnieć także o Squad Seven - również grze towarzyskiej, z paskudnym pudełkiem i zaskakująco ładnie wykonanymi komponentami w środku. Tu również znajdziemy granie na żywo, do tego przyklepywanie skarbów, tasowanie na czas, bieganie wokół stołu i strzelanie do potworów z pistoletu na gumowe strzałki. A wszystko do wtóru muzyki odmierzającej "tury".
W niedzięlę pociupaliśmy jeszcze w Ligretto z MOraczem, posprzątaliśmy wydawnictwo, poszliśmy na obiad z Trzewikiem i jego Marry, po czym zabraliśmy się z powrotem do pociągu, gdzie niespodziewanie dołączył do nas Tredo. Tam zdecydowaliśmy się na partie w Tichu (chińskiego odpowiednika... brydża? Pokera? Tysiąca? W zasadzie mieszanki trzech powyższych) i Once Upon A Time (która skolei polega na układaniu baśni na podstawie haseł zapisanych kartach). Tak dotarliśmy do Lublina. Jak dla mnie były to trzy najbardziej udane dni jakie spędziłęm ostatnimi czasy.
Na koniec pozdro jednym ciurkiem dla:
Matiego, Kwiatosza, Ziela, Duce, Multideja, MOracza, Marry, Trzewika i całej reszty uczestników Pionka też.
Oraz dla Duszki, której sesja i choroba przeszkodziła w dotarciu na imprezę. :)