» Blog » Święta wojna fonograficzna
24-08-2009 03:36

Święta wojna fonograficzna

W działach: Muzyka, Niedomyślenia | Odsłony: 10

Święta wojna fonograficzna
"Sieci peer-to-peer uderzają w rynki filmów i muzyki, odciągając ludzi od kin i sklepów fonograficznych"

 

Czy aby na pewno?

 

No właśnie - Malakh w swoim artykule skupia się na literaturze, ale przy okazji rzuca parę opini, w moim przekonaniu stereotypowych, odnośnie innych rynków niszczonych ponoć przez piractwo. Filmami na razie nie będę się zajmował, natomiast muzykę postanowiłem ruszyć na poważnie. Poniżej próba analizy - kto naprawdę jest ofiarą starcia na linii przemysł muzyczny vs. piractwo.

 

Google wypluło dwa teksty z wiarygodnych raczej źródeł, w których możemy znaleźć informacje na temat zmian w przemyśle:

 

 

Trechę sobie pouprawiałem matematyki, ale obliczeń nie będę zamieszczał (zwłaszcza, że to proste obliczenia na procentach, w dużej mierze przybliżone), same dane i wnioski:

 

Sprzedaż płyt spadła w ciągu ostatnich 10 lat o 30%. Z drugiej strony sprzedaż cyfrowa stanowi już 20% rynku (10 lat temu nie było jej oczywiście wcale). Oznacza to, że de facto sprzedaż muzyki stanowi ok. 87,5% sprzedaży sprzed 10 lat. To spadek o ok. 12,5%. To na oko jakiś 1% rocznie,  licząc rok do roku.

 

Obecnie jakieś 95% kopii nagrań muzycznych to piraty. To oznacza, że w sumie wymiana muzyki (legalna i nielegalna) jest o ok. 1750% większa niż 10 lat temu. Oczywiście wtedy też istaniało piractwo "starego typu" - czyli ruscy na straganie sprzedający kasety i płyty CD po ćwierć ceny. Pamiętajmy jednak, że było ono znacznie mniejsze i dotyczyło głównie Europy Wschodniej. Przyjmijmy więc, że obecnie wymiana to jakieś 1000% tej sprzed 10 lat. 10 razy więcej nagrań muzycznych zastaje nabytych (obojętnie w jaki sposób) przez społeczeństwo. Jasne, z piraconymi albumami bywa tak, że po jednym przesłuchaniu są kasowane albo kurzą się na dysku. Tak czy inaczej - wymiana muzyki odbywa się właściwie poza udziałem rynku fonograficznego i jest na bank większa niż kiedykolwiek - tyle, że zazwyczaj nielegalna.

 

Bilety koncertowe podrożały dwukrotnie przez ostatnie 10 lat. Strzelam, że inflacji nikt nie doliczał, ale niech tam - oznacza to średni wzrost o niecałe 8% wzrostu co rok, licząc rok do roku. Tymczasem tylko w ciągu ostatnich trzech lat przychody z koncertów wzrosły o ok. 54% - czyli niecałe 16% rocznie, licząc rok do roku. To znaczy, że artyści rekompensują sobie straty ze sprzedaży płyt przez podnoszenie cen wejściówek na koncerty, ale wzrost nie wynika tylko z droższych  biletów, ale także z większej ich sprzedaży. Zyski z koncertów rosną dwa razy szybciej niż ceny biletów, przyjnajmniej w ciągu ostatnich 3 lat. Dokładnych danych z lat poprzednich nie mam, ale z tego co się orientuję, zyski również stale rosły.

 

Zmienił się stosunek przychodów z koncertów do przychodów z płyt - te pierwsze są większe od drugich (21,6 miliardów do 18,4 miliardów), odwrotnie niż jeszcze kilka lat temu. Co więcej - zyski z koncertów rosną znacznie szybciej (kilkanaście razy szybciej, jeśli idzie o ścisłość) niż spada sprzedaż płyt. Czyli rynek muzyczny jako całość jest większy niż 10 lat temu i ciągle rośnie.

 

Muzycy dostają 10-15% zysków ze sprzedaży albumów, reszta leci do firm fonograficznych i pośredników. Na koncertach natomiast odwrotnie - 90% inkasują muzycy, a tylko 10% idzie do menadżerów, techników, wydawcy itd. Skoro spada sprzedaż płyt, a rośnie z koncertów - oznacza to coraz  większe straty dla wytwórni fonograficznych... I coraz większe zyski dla wykonawców. Piractwo nakręca popularność koncertów, a tym samym nakręca zarobki artystów.

 

A teraz rysa na tym pięknym obrazie. Tym razem zacytuję fragment: "Piractwo internetowe uderza w lokalny repertuar. W pierwszej połowie 2008 roku liczba nowowydanych albumów we Francji spadła o 8%, liczba albumów nowych artystów zmniejszyła się o 30%, a udział lokalnego repertuaru w wydawniczych nowościach spadł w latach 2005-2008 z 15 do 10%. W Hiszpanii, w okresie od stycznia do listopada 2008 roku tylko jeden nowy lokalny artysta znalazł się na liście najlepiej sprzedających się albumów Top 50 – dla porównania w 2003 roku było ich 10."

 

Chwila - ustaliśmy, że artyści mają się ponoć świetnie, tak? Zarabiają lepiej, więcej wyciągają z koncertów i są dzięki temu mniej zależni od firm fonograficznych. Nowi wykonawcy powinni mnożyć się jak grzyby po deszczu, prawda? Więc czemu jest z tym coraz gorzej? Czyżbym gadał bzdury?

 

Kluczową wskazówkę daje nam Steven Van Zandt (gitarzysta Bruce'a Springsteena), cytowany w pierwszym artykule: "Płyta jest teraz tylko licencją, aby móc wyruszyć w trasę". Trudno się z tym nie zgodzić, skoro potem dodaje, że zyski z koncertów stanowią 95% całych jego zarobków. A jednak to te pozostałe 5% decyduje o wszystkim.

 

Chcesz znaleźć menadżera, który zajmie się twoją trasą koncertową? Wydaj płytę. Chcesz trafić na liczące się festiwale? Wydaj płytę. Chcesz, żeby puścili twój singiel w radiu? Wydaj płytę. Chcesz, żeby puścili twój teledysk w telewizji? Wydaj płytę. Chcesz recenzji? Wydaj płytę. Chcesz wywiadów? Wydaj płytę. Chcesz reklamy? Wydaj płytę. Ba! Jeśli nie wydasz płyty, nikt nawet nie spiraci ci jej w necie (tam jest 95% odbiorców, pamiętasz?).

 

Czyli mówiąc krótko - wydanie płyty to warunek konieczny dla rozpoczęcia jakiejkolwiek kariery muzycznej.

 

Płyta to "licencja na granie". A kto decyduje o wydaniu tej licencji? Koncerny płytowe. Koncerny, które zarabiają na tym coraz gorzej, co oznacza, że wydanie debiutanta to dla nich coraz bardziej ryzykowne przedsięwzięcie - więc robią to coraz rzadziej. Docieramy do głównej patologii współczesnego rynku muzycznego: grupa firm, która czerpie znikome zyski z popytu obecnego na rynku, jest niemal wyłącznym decydentem w sprawie podaży.

 

Gdyby dziś wynaleziono silnik na wodę, który doprowadziłby do bankructwa koncerny naftowe, wszyscy odetchnęliby z ulgą i potraktowali to jak normalne zjawisko konkurencji na rynku. Jednak kiedy wynaleziono rozpowszechnianie muzyki bez kosztów produkcji i dystrybucji, co dobija koncerny muzyczne, wszyscy nagle biją na alarm i zakazują tego z hasłem kradzieży na ustach.

 

Obecny rynek jest przestarzały i nie do naprawienia. Nowy rynek z darmowym rozpowszechnianiem muzyki jako normą radzi sobie świetnie i może z powodzeniem zastąpić ten stary. Jest tylko jeden warunek: cała branża - menadżerowie, organizatorzy koncertów, szefowie stacji radiowych i telewizyjnych, dziennikarze muzyczni oraz cała reszta osób niezwiązanych bezpośrednio z wytwórniami musieliby uświadomić sobie, że album muzyczny w materialnej postaci to kompletny archaizm. Traktowanie go jako warunku koniecznego dla zaistnienia muzyka jest równie sensowne, co wymaganie od niego, by znał i śpiewał chorały gregoriańskie.

 

Można więc powiedzieć, że teza Cory'ego Doctorowa dotycząca literatury s-f, cytowana przez Malakha, w takim samym stopniu odnosi się do współczesnej muzyki. Parafrazując: "Największym problemem twórcy muzycznego jest nie piractwo, ale niezauważanie jego dzieł. Ze wszystkich ludzi, którzy zdecydowali się nie poświęcać swojego czasu i pieniędzy na nasze dzieła, ogromna rzesza zrobiła to, ponieważ nie wiedzieli, że w ogóle istniejemy, a nie dlatego, że ktoś wręczył im darmowy album".

 

Serwis Jamendo zawiera obecnie ponad 23 tys. darmowych albumów. Ile z nich jest dostrzeganych przez kogoś poza fanowskimi maniakami muzyki i Creative Commons? Znikoma liczba. Co można zrobić, aby to zmienić? Patrząc z obecnej perspektywy skali niezrozumienia problemu - potrzebny nam jest cud. Konkretnie: jakiś początkujący zespół, który wszystkie swoje nagrania muzyczne udostępni wyłącznie w internecie, musiałby zdobyć nagle międzynarodową sławę. Bez koncernów, bez plastykowego krążka - tylko sieć. Wtedy dopiero wszyscy zobaczyliby jasny sygnał, gdzie obecnie znajduje się serce rynku muzycznego.

 

Ale czy da się to zrobić, przy takim oporze materii, bez promocji, bez teledysków i singli, bez żadnego wsparcia ze strony mediów, nawet internetowych? Dziś chyba nie. Ale jutro? Kto wie. Trzmajmy kciuki.

Komentarze


Mandos
   
Ocena:
+1
"Obecny rynek jest przestarzały i nie do naprawienia. Nowy rynek z darmowym rozpowszechnianiem muzyki jako normą radzi sobie świetnie i może z powodzeniem zastąpić ten stary."

:D Ach ta młodość ;). Ten tekst mnie lekko rozbawił ale cała notka sensowna.
24-08-2009 07:08
Gruszczy
   
Ocena:
+2
Świetny, analityczny wpis.
24-08-2009 08:46
Urko
   
Ocena:
+2
Bardzo fajny wpis, jeden z pierwszych od dłuższego czasu z takich dłuższych, na którym zawiesiłem oko ; ). Ale!

"Chcesz znaleźć menadżera, który zajmie się twoją trasą koncertową? Wydaj płytę. Chcesz trafić na liczące się festiwale? Wydaj płytę. Chcesz, żeby puścili twój singiel w radiu? Wydaj płytę. Chcesz, żeby puścili twój teledysk w telewizji? Wydaj płytę. Chcesz recenzji? Wydaj płytę. Chcesz wywiadów? Wydaj płytę. Chcesz reklamy? Wydaj płytę."

To niezupełnie prawda. Z autopsji (a raczej - przykładu moich przyjaciół) znam przypadek obecności na dużych festiwalach, posiadania menadżera, puszczania w radio, obecności w prasie i internecie bez puszczania płyty. Jedynie teledysku brak ;P. Czyli - w Polsce się da, przynajmniej w odniesieniu do sceny muzyki rockowoniezależnej. Nie wierzę, żeby ktoś wystarczająco dobry i zdeterminowany nie mógł się przebić w takim np. UK, gdzie łowcy talentów wręcz czychają na świeżą krew, skoro nawet u nas się da ;P.
24-08-2009 08:56
Neurocide
   
Ocena:
0
Widzisz mamy jeszcze np. Trójkę, mamy minimaxy.pl Kaczkowskiego. Nie wiem jak wyglądają stacje za oceanem - tylko z nielicznych realcji wiem, że to głównie coś na kształt RMF.FM - czyli winamp + playlista i koleś co raz na 2h godziny tasuje pliki i gada głupoty do mikrofonu, jakże często czytane wprost z onetu. I jeszcze mamy audycje autorskie na trójce - nie wiem jak za oceanem.
24-08-2009 10:29
~Kastor Krieg

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
+2
Jeśli chcecie poczytać opinie człowieka, który siedzi po uszy w "robieniu kapeli", a przy okazji jest ekonomistą z wykształcenia - zapraszam tutaj. Autor jest Polakiem, swojego bloga pisze po angielsku, tytułując go 'What the “new music experts” don’t tell you'. Znajdziecie tam eksperckie odpowiedzi na swoje wątpliwości odnośnie problemów rynku muzycznego, piractwa i jego wpływu na tenże rynek, etc.

Polecam.

http://thecynicalmusician.com/
24-08-2009 11:01
malakh
   
Ocena:
0
Nie chce mi się grzebać w poszukiwaniu konkretnych danych, ale z tego, co kojarzę, Radiohead źle wyszło na wydaniu albumy w necie - ludzie mieli płacić "co łaska".

Płacili najwierniejsi fani, a reszta po prostu ściągała.

Rynek muzyczny pod tym względem baaardzo różni się od rynku książki - inny klient, inne jego podejście.
24-08-2009 11:36
Karczmarz
    Hmmm
Ocena:
0
Obecny rynek jest przestarzały i nie do naprawienia. Nowy rynek z darmowym rozpowszechnianiem muzyki jako normą radzi sobie świetnie i może z powodzeniem zastąpić ten stary. Jest tylko jeden warunek: cała branża - menadżerowie, organizatorzy koncertów, szefowie stacji radiowych i telewizyjnych, dziennikarze muzyczni oraz cała reszta osób niezwiązanych bezpośrednio z wytwórniami musieliby uświadomić sobie, że album muzyczny w materialnej postaci to kompletny archaizm.

Z pierwszą częścią się z godzę, z drugą to już nie wiem bo ten argument z płytą mnie zupełnie nie przekonuje. Ale fakt faktem, rynek działa źle i zamiast zastanawiać się "jak sprowadzić rynek do znanych nam wzorców" ludzie powinny myśleć "jak wykorzystać obecny rynek aby na nim zarobić".

Np. mamy z jednej strony Kino - gdzie trzeba płacić za obejrzenie filmu, oraz mamy Telewizję, gdzie oglądamy filmy za friko. Zarówno kino jak i telewizja mają się dobrze bo istnieją przejrzyste reguły które pozwalają zarabiać filmom jak i kanałom TV.
24-08-2009 12:54
Chavez
   
Ocena:
+3
Zle kojarzysz:
"Po zaledwie trzech tygodniach, jakie upłynęły od tej nietypowej premiery nowego dzieła zespołu, widać, że podjęta decyzja była strzałem w dziesiątkę. Wszystko było wiadome właściwie już po upływie jednej doby – tylko w tym czasie liczba osób, które ściągnęły ze strony radiohead.com album "In Rainbows" grubo przekroczyła milion (sam album był już także wówczas dostępny w sieci p2p). Warto zwrócić uwagę, że zaledwie 25 proc. użytkowników wybrało opcję niepłacenia lub jak kto woli – zapłacenia 0 funtów. Wszyscy pozostali płacili, nierzadko i najwyższą możliwą sumę, czyli 99, 99 £."
Za http://www.wiadomosci24.pl/artykul /radiohead_in_rainbows_plyta_za_99_l ub_0_funtow_48869.html
24-08-2009 12:58
Siman
   
Ocena:
+2
@Urko
"To niezupełnie prawda. Z autopsji (a raczej - przykładu moich przyjaciół) znam przypadek obecności na dużych festiwalach, posiadania menadżera, puszczania w radio, obecności w prasie i internecie bez puszczania płyty."

W takim razie miło słyszeć, że coś takiego daje radę w Polsce. :) A mógłbyś podać nazwę tego zespołu?

Tym niemniej - to raczej wyjątek, niż reguła. Większość artystów w Polsce musi przez jakieś min. 5 lat "biedować" grając po knajpach dla znajomych i na Juwenaliach w godzinach, w których nikomu nie chce się jeszcze nawet głowy podnieść znad browara w stronę sceny. Dopiero po wydaniu płyty zaczyna się faktyczna praca jako (potencjalnie) profesjonalny zespół. I oczywiście nadal nie ma pewności sukcesu. Kapele muszą więc walczyć o przywilej, który nic im materialnie nie daje, ale jest warunkiem dostania szansy na cokolwiek.


@Malakh
"Nie chce mi się grzebać w poszukiwaniu konkretnych danych, ale z tego, co kojarzę, Radiohead źle wyszło na wydaniu albumy w necie - ludzie mieli płacić "co łaska".

Płacili najwierniejsi fani, a reszta po prostu ściągała."


Nawet jeśli masz rację (a z linka podanego przez Chaveza wynika co innego), to kompletnie nie zmienia meritum. Przecież ja dokładnie o tym piszę - Radiohead dlatego udostępniło płytę w sieci, bo im waliło, czy to się sprzeda czy nie - i tak zarabiają 20 razy więcej na koncertach. A marketingowo był to świetny ruch.
24-08-2009 14:07
Joseppe
   
Ocena:
+5
Super wpis.
24-08-2009 14:24
Scobin
   
Ocena:
0
"Ale czy da się to zrobić, przy takim oporze materii, bez promocji, bez teledysków i singli, bez żadnego wsparcia ze strony mediów, nawet internetowych? Dziś chyba nie. Ale jutro? Kto wie. Trzymajmy kciuki".

A gdyby powstał (może już jest) taki program jak "Britain's Got Talent", tylko nie dla wykonawców muzyki, ale dla twórców? Kto wie czy wtedy nie pojawiłby się meteor (a może nawet trwała gwiazda) na miarę Susan Boyle.


Ogólnie tekst znakomity.


Tylko ten fragment mi się nie spodobał:

"Jednak kiedy wynaleziono rozpowszechnianie muzyki bez kosztów produkcji i dystrybucji, co dobija koncerny muzyczne, wszyscy nagle biją na alarm i zakazują tego z hasłem kradzieży na ustach".

To trochę upraszcza problem, bo piracąc, łamiemy jednak IMHO prawo własności – czy to twórcy, czy koncernu. Więc rzecz nie sprowadza się wyłącznie do wolnej dystrybucji.

Swoją drogą ilu ludzi piraci z niechęci do koncernów, ale za to samym twórcom zawsze przesyła na konto cichaczem (albo przelewem) te 10%? :) To by mi przypominało sytuację tych (raczej nielicznych), którzy nie płacą fiskusowi i celowo pracują (tam, gdzie mogą) na czarno, ale za to regularnie przeznaczają np. 15% tej części zarobków na cele charytatywne.
24-08-2009 15:27
Siman
   
Ocena:
0
"A gdyby powstał (może już jest) taki program jak "Britain's Got Talent", tylko nie dla wykonawców muzyki, ale dla twórców? Kto wie czy wtedy nie pojawiłby się meteor (a może nawet trwała gwiazda) na miarę Susan Boyle."

Też o tym myślałem. Problem polega na tym, że w takich programach ludzi (producentów i widzów) bardziej interesuje jak ktoś śpiewa lub gra, a nie jaką muzykę tworzy (jeśli w ogóle jakąś). Sam się zastanawiam, czemu wciąż widzimy programy dla wykonawców, a prawie w ogóle - dla twórców?


"To trochę upraszcza problem, bo piracąc, łamiemy jednak IMHO prawo własności – czy to twórcy, czy koncernu. Więc rzecz nie sprowadza się wyłącznie do wolnej dystrybucji."

Jasne, że upraszcza, ale chodzi o klincz, w jakim znaleźli się artyści, zwłaszcza początkujący - wolna dystrybucja, mimo że potencjalnie równie skuteczna biznesowo co tradycyjna, w praktyce poważnie utrudnia, czasem wręcz blokuje drogę do zostania profesjonalnym muzykiem. Czyli chcąc nie chcąc artysta o słabej pozycji musi walczyć o wydanie płyty CD i zdać się na łaskę "starego porządku", bo mimo że ten już prawie nie funkcjonuje na rynku, nadal decyduje o tym, kto na rynku funkcjonować może.

A ja jako odbiorca jestem zmuszony prawnie do podtrzymywania tego patologicznego układu i kupowania plastykowych krążków, jakby były mi potrzebne do słuchania muzyki. Więc mam to gdzieś, olewam prawo i nie czuję się złodziejem, bo przy tym nadal płacę artystom za ich pracę - chodzę na ich koncerty.
24-08-2009 15:49
Scobin
   
Ocena:
0
Jasne, rozumiemy się, jeśli chodzi o poziom społeczny. Natomiast problem najważniejszy dla mnie osobiście (bo od niego zależą moje prywatne wybory) pojawia się na poziomie pojedynczego użytkownika kultury.

Czy wolno mi wykorzystać efekt czyjejś pracy, nie płacąc nawet tych 10–15%? (A i to tylko przy założeniu, że zuym koncernom nie należy się nic a nic, niech sczezną w piekle).

Czy wolno mi pójść na koncert zespołu A, a spiracić płytę zespołu B? A jeśli poszedłem na koncerty zespołów A, C, D, E, F, G, to czy mogę spiracić tylko jedniuśką tyciusieńką B-płytę? ;)
24-08-2009 16:13
Siman
    @Scobin
Ocena:
0
To IMO źle postawione pytanie. Równie dobrze można by zastanawiać się, czy oglądając film w telewizji i przełączając w trakcie przerw reklamowych nie okradam przypadkiem nikogo - bo film przecież właśnie dzięki reklamom może być puszczany.

Zazwyczaj moraliści próbujący ruszyć sumienie piratów powołują się (obok odniesienia do praworządności - "wg prawa jesteś złodziejem") na odpowiedzialność obywatelską - piracisz, niszczysz rynek, pozbawiasz pracy rzesze artystów.

Ten ostatni argument do mnie przemawia. Kiedy analizuję jakiś czyn zastanawiam się, czy nie jestem społecznym pasożytem, podgryzającym zdrową tkankę rynku muzycznego. I do niedawno myślałem, że nim jestem - uznawałem argument, że piractwo muzyczne to czyn naganny, ale zbyt jestem uzależniony od słuchania muzyki, żeby ilość płyt, na których zakup mnie stać, wystarczała mi do słuchania, więc i tak piraciłem.

Ale od pewnego czasu wgryzałem się w ten konflikt i doszedłem wniosków jak powyżej. Więc czy moje piracenie uderza w artystę? Nie, nie uderza - on już od dawna nie na tym zarabia. Czy moje piracenie uderza w zdrowy system? Nie, uderza w system przestarzały, źle funkcjonujący, nieadekwatny do obecnych technologii i rozwiązań rynkowych.

Można też spytać z drugiej strony - czy gdybym był artystą, chciałbym, aby ludzie ściągali nielegalnie moją muzykę? Daj Boże! Ba, gdyby kiedykolwiek zdarzyło mi się wydać płytę jako muzyk, natychmiast samodzielnie wrzuciłbym ją na wszelkie muły, peby, chomiki i rapishare'y - bo przecież im łatwiej ta płyta będzie dostępna w sieci, tym więcej ludzi będzie mogło posłuchać mojej muzyki!

Ba, mam małe marzenie, choć pewnie nigdy go nie zrealizuję - gdyby udało mi się założyć kiedyś zespół i zaoszczędzić kilkanaście tysięcy, wydałbym płytę własnym sumptem (zwłaszcza, że tłoczenie razem z opakowaniem są dzisiaj tanie jak barszcz), po czym miesiąc-dwa przed każdym koncertem, który bym grał, stałbym w centrum danego miasta i rozdawał te albumy z informacjami w środku, gdzie i kiedy można odbędzie się koncert. A gdyby płyty się skończyły, rozdawałbym ulotki z adresem, z którego można płytę ściągnąć za darmo. Czyli potraktowałbym płytę dosłownie jako materiał reklamowy. Sam jestem ciekaw, czy to by poskutkowało, choć ryzyko byłoby spore. ;)

Ale zbaczam z tematu - nie czuję się złodziejem, bo dziś twórca ma możliwości, których nie miał nigdy wcześnie - może trafić do ogromnej rzeszy ludzi ze swoim dziełem bez prawie żadnych kosztów (poza reklamowymi), a przy tym nadal zarabiać jako muzyk. Czyli wydając płytę jest artystą, grając koncert - rzemieślnikiem zarabiającym na życie.

Dla mnie to świetny układ i o taki system chciałbym walczyć. :)
24-08-2009 16:51
Scobin
   
Ocena:
0
"To IMO źle postawione pytanie. Równie dobrze można by zastanawiać się, czy oglądając film w telewizji i przełączając w trakcie przerw reklamowych nie okradam przypadkiem nikogo - bo film przecież właśnie dzięki reklamom może być puszczany".

Nie widzę związku. :)

Problem brzmi: czy możesz potraktować artystów jako kolektyw, któremu w sumie wyrządzisz więcej dobra niż zła, więc ostatecznie jesteś na plusie. Utylitaryzm. ;)

Jeżeli jednak nie, jeżeli traktujesz każdego jako jednostkę – to żeby być konsekwentnym [co skądinąd też jest pewnym arbitralnym założeniem ;)], IMHO musiałbyś chodzić na koncerty każdego zespołu, którego muzyki słuchasz. Personalizm. ;)
24-08-2009 17:11
Siman
    @Scobin
Ocena:
0
IMO artysta de facto nic nie traci na tym, że ściągnę jego płytę. Bajeczne straty, którymi rzucają koncerny, są fikcyjne. Artysta zyskuje na tym, że pójdę na jego koncert. Z mojej perspektywy - nikomu jednostkowo nie wadzę, a niektórych wspieram. Sporo osób nazwie mnie hipokrytą, ale mi wychodzi plus.
24-08-2009 17:40
Scobin
   
Ocena:
0
"Artysta de facto nic nie traci na tym, że ściągnę jego płytę".

Nie traci wtedy, gdy założymy:

(a) że jakby tylko mógł, toby udostępnił całemu światu za darmo w sieci, ale mrrrroczne koncerrrny mu nie pozwalają (śmiałe założenie, choćby dlatego, że niejeden artysta wprost mówi o czymś zupełnie przeciwnym: że wcale nie chce, aby go za darmo ściągano);

(b) że nie może sobie pozwolić na wpuszczenie kawałków za darmo do internetu, ale musi wydać płytę i pójść na układy z fonograficznym szatanem (na ten temat jest Twój wpis, zakładam w niewiedzy swojej, że słuszny – ale czy nie znajdziemy takich artystów, którzy decydują się na wydanie płyty, pomimo iż są już sławni, nie wiążą ich kontrakty z firmami itd.?).

W innym wypadku traci bardzo ważne prawo do dysponowania swoją własnością, w którą włożył sporo pracy i za którą od ściągającego płytę nie otrzymuje żadnej rekompensaty.
24-08-2009 17:48
malakh
   
Ocena:
0
Artysta zyskuje na tym, że pójdę na jego koncert.

Mnie się to podejście nie podoba. Usprawiedliwianie kradzieży (tak moi drodzy, piractwo to kradzież) poprzez demonizowanie wydawców.

To, że artysta zarabia TAKŻE na koncertach nie daje nikomu prawa odbierania mu drugiego źródła zarobków. To co, że na koncertach zarabia więcej? Groszem ze sprzedaży płyt na pewno nie pogardzi, więc takie gadanie do mnie nie przemawia.
24-08-2009 18:12
Siman
   
Ocena:
+1
@Scobin
"(a) że jakby tylko mógł, toby udostępnił całemu światu za darmo w sieci, ale mrrrroczne koncerrrny mu nie pozwalają (śmiałe założenie, choćby dlatego, że niejeden artysta wprost mówi o czymś zupełnie przeciwnym: że wcale nie chce, aby go za darmo ściągano);"

Szczerze mówiąc, od czasu afery Metallica kontra Napster (która miała miejsce już dosyć dawno temu i sporo się od tego czasu zmieniło) nie słyszałem wypowiedzi żadnego znanego muzyka, który by tak twierdził. Znam natomiast niejednego, którzy udostępnia darmowo swoje najnowsze nagrania albo uwalnia stare (Radiohead, Nine Inch Nails, Moby - to tylko początek listy).


"czy nie znajdziemy takich artystów, którzy decydują się na wydanie płyty, pomimo iż są już sławni, nie wiążą ich kontrakty z firmami itd.?"

Owszem, wielu wykonawców nadal wydaje swoje płyty w klasyczny sposób, bo po prostu nie mają ochoty zmieniać świata. Wiedzą, że ich płyta tak czy siak zostanie wydana - wiedzą też, że zarobią prawie wyłącznie na trasie koncertowej zorganizowanej z tej okazji. Zaakceptowali ideę płyty jako licencji.

To wciąż działa, jeśli mówimy o twórcach popularnych i istniejących długo na rynku. A że jednocześnie uderza w nowych i nieznanych - mało kto zdaje sobie z tego sprawę, zwłaszcza, że kiedy tzw. eksperci analizują problem, gromy lecą na piractwo i szukanie metod jego likwidacji. Czyli walki o utrzymanie ancient regime'u. Ale niestety nie wiedzą, że rewolucja francuska branży muzycznej już się dokonała i żaden porządek wiedeński tego nie zmieni. ;)


"(b) że nie może sobie pozwolić na wpuszczenie kawałków za darmo do internetu, ale musi wydać płytę i pójść na układy z fonograficznym szatanem"

To trochę jak z sportowcami-inwalidami - są tacy, nie ma ich wcale tak mało. Nie zmienia to faktu, że reflektory i tak padają na tych sprawnych fizycznie, jest ich także znacznie, znacznie więcej. Różnica polega oczywiście na tym, że to "inwalidztwo" na rynku muzycznym jest spowodowane sytuacją rynkową, a nie zrządzeniem losu.

"W innym wypadku traci bardzo ważne prawo do dysponowania swoją własnością, w którą włożył sporo pracy i za którą od ściągającego płytę nie otrzymuje żadnej rekompensaty."

Ale on już je stracił. To że prawnie je posiada oznacza tylko, że litera prawa jest w tym wypadku martwa. Spójrzymi prawdzie w oczy - muzycy dysponują swoją muzyką już wyłącznie de jure - de facto wszystkie kiedykolwiek wydane pliki muzyczne już dawno funkcjonują na zasadach analogicznych do Creative Commons, czy to się komuś podoba czy nie. Artyści dzielą się więc jedynie na tych, którzy akceptują tę zmianę i tych, którzy wciąż udają, że jest po staremu. No i tych, którzy są tymi drugimi są niejako z przymusu. Jedyna możliwość na powstrzymanie tego procesu to zamknięcie internetu. :)


@Malakh
"tak moi drodzy, piractwo to kradzież"

Kradzież jest pojęciem archaicznym w tym wypadku i stosowanie go do określenia piractwa to nadużycie. Pojęcie kradzieży powstało w czasach, kiedy nie istniała możliwość bezstratnego kopiowania danych. Oznacza ono bezprawne zabieranie danej rzeczy - ktoś jej nie miał, a ma, ktoś miał, a nie ma. Piractwo polega zaś na bezprawnym powielaniu danych - ktoś nie miał, a ma, ktoś miał i ma dalej. Piractwo nie jest więc kradzieżą. Piractwo jest piractwem - nowym pojęciem, nieistniejącym przed powstaniem internetu (przynajmniej nie w tym znaczeniu).

Zauważcie, że myślenie o piractwie też jest przestarzałe - cały czas ludzie próbują nagiąć nowe realia do starych pojęć. A to naprawdę jest nowy świat, funkcjonujący na nowych zasadach. Kiedyś szlachcie też odbierano święte i przynależne im od wieków prawo do dysponowania swoim chłopem. A czy fakt, że szlachcic może TAKŻE zarabiać w inny sposób, daje komukolwiek prawo do pozbawiania go pańszczyzny od chłopa? Dla mnie pytanie Malakha jest podobnej kategorii (w sensie praktycznym, nie moralnym).


Acha, jeszcze na marginesie - ja wcale nie uważam firm fonograficznych za zło wcielone. Kiedyś działały dobrze, służyły branży muzycznej, teraz po prostu stały się przestarzałe i niepotrzebne, przynajmniej w tej formie. Bo oczywiście nawet gdyby wszyscy przerzucili się na licencje CC, nadal potrzebny byłby ktoś, kto będzie wyszukiwał talenty, promował je i dawał im możliwość zrobienia kariery. Więc przydałoby się, aby na tym skupiły się te koncerny, zamiast zmuszać wszystkich naokoło do kupowania nikomu już niepotrzebnych materialnych kopii dzieł muzycznych.
24-08-2009 19:11
Scobin
   
Ocena:
0
@Siman

"żadnego znanego muzyka"

Ale dlaczego tylko "znanego"...?


"Ale on już je stracił. To że prawnie je posiada oznacza tylko, że litera prawa jest w tym wypadku martwa. Spójrzymi prawdzie w oczy - muzycy dysponują swoją muzyką już wyłącznie de jure".

A to mi trochę przypomina kopanie leżącego. ;)

Na świecie jest wiele rzeczy, których nie zmienię, ale nie muszę się na nie zgadzać.

Jeszcze raz: jakie znajdujesz uzasadnienie dla sekwencji: (A) ściągam sobie za darmo płytę muzyka X, (B) idę na koncert zapłacić muzykowi Y? ;-)


Aha, zgadzam się na rozróżnienie piractwa i kradzieży.
24-08-2009 19:32

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.