Dukaj kontra reszta świata (fantastycznego)
W działach: Literatura, Niedomyślenia | Odsłony: 447Jestem w trakcie lektury W kraju niewiernych (za mną Ruch Generała, Irrehare, IACTE i Muchobójca), przerwanej jakiś czas temu sesją. Po skończeniu Ruchu Generała parę tygodni temu stwierdziłem, że to największa literacka niespodzianka, jaka spotkała mnie od długiego czasu. Z jednej strony pozytywna, bo Dukaj okzał się autorem w pełni wartym pochlebnych opinii, jakie o nim krążą. Z drugiej strony, mocno się zirytowałem, a po lekturze felietonu malakha odkryłem, że nie byłem wyłącznie ofiarą własnej paranoi, tylko sprawa ma głębsze podłoże.
Co tu kryć, sam czuję się ofiarą mitu Dukaja, jak pisze autor artykułu: "proza tego pisarza urasta do rangi swoistego sprawdzianu, testu własnej inteligencji". Sam uważam się za zwolennika ambitnej literatury, Dukaj tymczasem jest tej literatury wręcz symbolem. Czytając jednak recenzje jego twórczości, otrzymuje on jednak tytuł giganta na chyba każdym polu, na jakim pisarz fantastyki dostać może - mamy więc obraz dzieła z kipiącym od neologizmów, archaizmów i stylizacji językiem, fabułą, z której wątki i postaci wylewają się takim strumieniem, że trzeba je kijem w książce upychać, świat skonstruowany w niebywale innowacyjny i genialny sposób, wielowarstwową intrygę skrzącą od drugich i trzecich den, przmyśleń, idei, metafor i Bóg jeden wie czego jeszcze. A w ramach przyprawy dorzućmy do tego jeszcze wymykanie się ujęciom gatunkowym. Choć sporo z tego jest prawdą, taki opis wzbudza w postronnym czytelniku wrażenie literatury tak wielkiej, że wzrokiem ogarnąć jej nie sposób, a co dopiero przeczytać.
Sam miałem długi czas takie wrażenie i podchodziłem do jego powieści jak pies do jeża, bojąc się srogiego zawodu. Nie chciałem wyjść przed samym sobą na hipokrytę, co psioczy na Pilipiuka i Ziemiańsiego, a utknął na dwudziestej stronie Dukaja. Obawy okazały się bzdurne, opowiadania czytałem dosyć powoli głównie dlatego, że miałem jeszcze naukę na głowie oraz, przede wszystkim, każde skończone wywoływało na mnie takie wrażenie, że potrzebowałem jeszcze kilku godzin na przetrawienie sobie całej koncepcji i pozachwycanie się geniuszem autora (no, może z wyjątkiem Muchobójcy, który jest świetnym, ale jednak dość klasycznym opowiadaniem s-f). Niestety, mem Dukaja-giganta nadal w społęczeństwie kwitnie.
Muszę jednak nie do końca zgodzić się z malakhem, że problem tkwi jedynie w "kultystach" autora. IMO jest jeszcze druga strona medalu, którą sam Dukaj dobrze określił w swoim artykule z Nowej Fantastyki (1/2007).Wskazał tam na problem, którym jest brak profesjonalnej krytyki literackiej. W recenzjach książek już chyba nieodwołalnie prym wiodą serwisy fantastyczne, chcąc nie chcąc - fanowskie. Natomiast głownym punktem odniesienia w takowych jest przede wszystkim to, co trafia do recenzji najczęściej - czyli przede wszystkim produkty spod znaku Fabryki Słów.
„Najwybitniejszy polski pisarz s-f” ma się jednak do lwiej części fabrykantów (jak zresztą do lwiej części polskich pisarzy fantastycznych w ogóle) jak pięść do nosa. Nawet mający całkiem zdrowe podejście do autora recenzent musi obwarować swój tekst ostrzeżeniam, że tu inna jest narracja, inny konwencja, inne założenia. Że to nie ma nic współnego z Pilipiukiem czy Kozak. Razem te "ostrzeżenia" brzmią jak przestroga: tylko dla bystrych (więc lepiej nie ruszać, myśli sobie czytelnik, żeby nie wyjść na idiotę). Podobnym problemem są ciągłe dysputy pod niemal każdym tekstem o autorze pod tytułem "od czego zacząć czytać Dukaja?", które sugerują, że rozpoczęcie lektury od złej książki czy opowiadania może się dla nas źle skończyć, więc z tym lepiej ostrożnie, z dystansu, najlepiej z długim kijem.
Jednak zarówno problem mityzacji, przedstawiony przez malakha, jak i braku właściwego porównania, który wyłożyłem powyżej, wynika z pewnej patologii naszego wciąż rozwijającego się rynku fantastycznego - dysproporcji między twórcami czysto rozrywkowymi i tymi, nazwijmy ich z braku lepszego określenia, ambitnymi. Dukaj stoi tak naprawdę w gronie tych drugich niemal sam (inne wyjątki, takie jak Huberath, nie przebijają się jednak do świadomości masowego odbiorcy).
Monopol na tworzenie pewnego nurtu nigdy nie wychodzi na dobre. Zwolennicy fantastyki ambitniejszej (co wcale nie znaczy: z misją), nie mają poza Dukajem prawie żadnej alternatywy. Nic dziwnego, że szybko staje się on dla nich czymś w rodzaju ostatniego bastionu, zza którego trzeba się bronić przed nawałem popkulturowej szmiry, a stąd blisko do symbolu i „boskości”. Z drugiej strony we wszelkich ocenach jego twórczości brak sensownej skali porównawczej: w konfrontacji z większością autorów fantastycznych pojawia się więc mylny obraz literatury przeintelektualizowanej i elitarnej. Jedyny polski i dobrze kojarzony autor fantastyki, który nadawał by się lepiej do porównań – Lem, nie dość, że został już jakiś czas temu zagarnięty przez mainstream, to w dodatku nie żyje, czyli kwalifikuje się już nieodwołalnie jako Klasyk, a z tymi nigdy żadne sensowne porównania nie wychodzą. No, chyba że mówimy o innym Klasyku (na ten tytuł autor Lodu musi jednak poczekać jeszcze co najmniej ze 30 lat).
Jedynym sensownym wyjściem z impasu wydaje się więc... pojawienie się drugiego Dukaja. A najlepiej także trzeciego. Gdyby istaniało trzech Dukajów na polskim rynku, nie dość, że można by było mówić wreszcie o jakimś nurcie literatury fantastycznej (teraz on niby też istnieje, ale jakżesz go zauważyć, skoro posiada tylko jednego przedstawiciela z prawdziwego zdarzenia) i w recenzjach na niego się powoływać („Dukaj 2 swoją najnowszą powieścią udowodnił, że jest czołowym przestawicielem fantastyki stawiającej nie tylko na czystą rozrywkę w takim samym stopniu, co Dukaj 1 i Dukaj 3”). Zaś fani ”z misją” mogliby toczyć ideologiczne dysputy co najwyżej na temat „wyższości Dukaja 1 nad Dukajem 2” (gdzie co jakiś czas wtrącaliby się fani Dukaja 3 narzekając, że jak zwykle się o nim zapomina). Sytuacja wróciłaby do normy, to znaczy: zamiast stawiania tez o boskości nominowanego do Nike, stawianoby zwyczajowe tezy o wyższości fantasy ambitnej nad fantasy rozrywkową. A opiniach rozsądnych zaistniałaby również rozsądna skala porównawcza.
Pobożne życzenia? Oczywiście. Z drugiej strony: kto jeszcze osiem-dziesięć lat temu wyobrażał sobie, że w Polsce można narzekać na nadmiar fantastyki rozrywkowej? Że takich tytułów będzie w Polsce wychodzić nie 5, nie 10, a ze 40 rocznie. Skoro w pół dekady z kompletnej posuchy doszliśmy do stanu, gdzie imię tak zwanych „rzemieślników” jest legion, dlaczego nie uwierzyć, że nie pojawi się w ciągu najbliższych kilku lat chociaż ze dwóch tak zwanych „artystów”? O tym zresztą co było kiedyś, a co jest teraz powiem w swojej najbliższej notce.
A tymczasem dobranoc.