» Blog » Każdy-ma-swój-styl-grania-bullshit
13-11-2008 02:23

Każdy-ma-swój-styl-grania-bullshit

W działach: Erpegi, Prywata, Polemika | Odsłony: 234

Każdy-ma-swój-styl-grania-bullshit

      W dobrym, tolerancyjno-polityczno-poprawnym tonie polterowym jest mówić, że każdy ma Swój Styl Grania™ i powinien się go trzymać. Jeden lubi z kostkami, drugi woli bez, jeden jest klimaciarzem, drugi napiernicza pedeki. Jeden chce wygrać, drugi dokonywać wyborów, trzeci symulować. Oni wszyscy powinni się unikać na sesji i generalnie grać w różnych drużynach (bliskich swoim klimatom), ale uśmiechać się do siebie na forum. Prawda? Ano, właśnie nie bardzo.

          Ze mną było tak: zacząłem klasycznie, od pierwszego Młotka, potem były trzecie Dedeki. Potem rozpadła mi się pierwsza drużyna. Mało z tego pamiętam, początki są początkami. Potem grałem w różne rzeczy z różnymi ludźmi – a to Wiedźmin, a to NS, jakieś stare Wody, jakieś Zewy Ktulu, jakieś Cyberpanki. To nieważne.

          Pewnych cudownych wakacji pojechałem do kolegi, z tej rozpadniętej, pierwszej drużyny, na działkę. Tam było jeszcze dwóch jego znajomych, wedle opowieści wyczesanych erpegowców. Postanowiliśmy zagrać w Legendę 5 Kręgów, którą podobno jeden z wyczesanych erpegowców prowadził w szczególnie wyczesany sposób. Pamiętam tylko, że zrobiłem sobie postać kobiety (pierwsza z dwóch postaci tej płci, którą grałem) Jednorożca, która miała jakąś podopieczną i na sesji, po dwóch piwach, wpatrzony w ognisko, na maksymalnej wczucie walnąłem jakiś kilkuminotowy, nauczycielsko-filozoficzny monolog w stronę tej podopiecznej, którego dziś w ogóle oczywiście nie pamiętam, ale wyczesany erpegowiec prowadzący tę sesję powiedział mi po niej: „stary, to było zajebiste!”. Z tego tytułu rozpierała mnie wielka duma i po raz pierwszy w życiu poczułem, że jestem Dobrym Graczem, który gra w Słuszny Sposób.

          Ale mniejsza o moje młodzieńcze urojenia. Ważne, że tamta sesja była jak objawienie – wreszcie znalazłem ludzi, którzy nadawali na moich erpegowych falach i z którymi grało mi się znakomicie. Zawiązała się druga drużyna, z którą grałem regularnie (p0zd®0 dla Brejdaka a.k.a. młodego Fedora, Kamila i Tomka). Dla naszych rozważań, istotny jest styl gry, jaki preferowaliśmy. W punktach wyglądał on następująco:


  • Liczba graczy: mała, 2-3 osoby plus MG

  • Czas gry: krótki, 3-5 godzin

  • Częstotliwość gry: średnia, zazwyczaj jedna sesja na dwa tygodnie-miesiąc

  • Kampanijność: brak, tylko jednostrzałówki, zazwyczaj jeśli nie skończymy przygody na jednej sesji, nie kończymy jej nigdy. Co przygoda to nowa postać. Częsta zmiana systemów i/lub MG.

  • Systemy: przede wszystkim L5K, poza tym Mag, Manastyr, Deadlands oraz pojedyncze sesje w inne systemy

  • Mechanika: podrzędna wobec fabuły i opisu (czyli MG). Gracz nie ma prawa zginąć, bo kości tak powiedziały. Jeśli umiera, to tylko pod koniec sesji, w odpowiednio dramatyczno-bohaterskim stylu.

  • Styl gry: zdecydowanie filmowo-heroiczny, częste retrospekcje, cięcia scen, żadnych niepotrzebnych sytuacji rodzaju odgrywania podróży dzień po dniu, skupiamy się na tym, żeby było maksymalnie klimatycznie, efektownie i filmowo, a całość tworzyła spójną fabularnie historię.

  • Bohaterowie Graczy: przez duże Be, nawet jeśli mamy beginnerskie postacie, jesteśmy ważniakami i stanowimy centrum akcji. Każdy ma okazję czymś się popisać.


Wszystko, co powyżej napisałem, bardzo mi odpowiadało, poza trochę zbyt małą częstotliwością sesji. Niestety, po jakimś czasie, bodaj półtora roku, zaczęły odbywać się jeszcze rzadziej, zdarzyło się, że przez dwa-trzy miesiące nic nie graliśmy. Nawet jak się spotkaliśmy, często tylko pogadaliśmy, popuszczaliśmy filmiki z youtuba i rozchodziliśmy się do domów z mocną obietnicą, że następnym razem zagramy. Wychodziło to coraz rzadziej.

Grupa jako stała drużyna rozpadła się ostatecznie, kiedy jeden z graczy zwiał na studia do Krakowa (zupełnie nie straciliśmy kontaktu – od tamtej pory zagraliśmy parę razy). Trzeba było sobie znaleźć nową drużynę. W pewnym momencie inny mój stary znajomy zaprosił mnie na sesję do niejakiego Bonia. Na sesji u Bonia byłem wcześniej raz... zasnąłem w trakcie. Co prawda poprzedniego dnia rzuciła mnie dziewczyna, byłem w podłym nastroju, na sesję zostałem zaciągnięty w zasadzie na siłę i nie miałem zupełnie ochoty na granie, ale i tak pamiętam, że przez pierwsze 4 godziny nie działo się kompletnie nic ciekawego (kiedy z w/w ekipą rozgrywalibyśmy pewnie scenę finałową), więc nawet nie walczyłem z ciążącymi powiekami.

Na drugie podejście dałem się więc namówić tylko z powodu totalnej erpegowej posuchy, jaka mnie wtedy dotknęła. Było jednak dostatecznie znośnie, że przyszedłem na kolejne spotkanie. Za trzecim razem uznałem, że takie granie nawet daje radę. Koło piątej – że jest zajebiście i kiedy gramy znowu? Było to o tyle ciekawe, że styl tej, trzeciej już z kolei stałej drużyny (p0zd®0 dla Duszy, Kasi, Bonia, Sienia i Kwiatosza) wyglądał tak:


  • Liczba graczy: duża, 5-6, czasem nawet 7 osób plus MG

  • Czas gry: długi, 6-10 godzin, czasem dłuższe maratony, rekord to bodaj 15 godzin

  • Częstotliwość gry: częsta, minimum raz, czasem kilka razy w tygodniu

  • Kampanijność: wyłącznie – cały czas jedna kampania, jedną drużyną.

  • Systemy: prawie wyłącznie WFRP 2 ed.

  • Mechanika: nadrzędna wobec świata/opisu. Postać może zginąć/stracić pepeka w każdym momencie, jeśli z rzutu tak wynika

  • Styl gry: klasyczny jesienno-warhammerowy, zdecydowanie realistyczny*, żadnych cięć, gramy po kolei wszystkie prozaiczne wydarzenia – pięć dni wędrówki to odgrywanie pięciu dni wędrówki, z szukaniem pożywienia, rozkładaniem obozowiska, wyznaczaniem wart etc., brak zamkniętej fabuły, bliżej do jednostajnej „symulacji życia”. Życie awanturnika, oczywiście.

  • Bohaterowie Graczy: tylko z nazwy. Drużyna to zwykłe szaraki, nie wyróżniające się z tłumu, powoli pnące się w górę awanturniczej hierarchii. Jeśli wreszcie trafiają się jakieś bohaterskie sytuacje czy pałery, to więcej z nimi kłopotu niż pożytku.


To było ZUPEŁNIE co innego. Początkowo po prostu nie mogłem tego przetrawić. Byliśmy jakimiś nołłanami (przynajmniej wygląd postaci walnąłem sobie taki, że wyróżniała się tłumu), akcja wlokła się niemiłosiernie, żadnych heroicznych wyzwań, zero filmowości. Co to ma być, u licha? Rada 95% polterowiczów, gdybym poruszył ten wątek na forum: podziękuj ładnie za grę i zmień drużynę, masz inny Swój Styl Grania™.**

A jednak, po trzeciej, piątej, dziesiątej sesji zacząłem nagle odkrywać zalety takiej formuły. Grając cały czas jedną postacią, zacząłem się z nią niespodziewanie zżywać. Wcześniej seppuku mojego BG popełnione w dramatycznych okolicznościach albo śmierć w trakcie walki z bossem przygody było dobrym zwieńczeniem sesji. Teraz nagle świadomość, że pechowy wynik może mnie zabić/poważnie okaleczyć (a dni i tygodnie rekonwalescencji też przecież odgrywaliśmy!) sprawiała, że poczułem nieznane wcześniej emocje związane z rzutem kośćmi. Przestało chodzić o to, żeby walczyć jak najfajniej, ale o to, by przeżyć – może, jak się da, nie walczyć? Co więcej, MG często po kilku sesjach na powrót wrzucał jakiś dawno zapomniany wątek lub jego konsekwencje, BN-ów przyjaznych i nieprzyjaznych, co zazwyczaj wiązało się z niespodziewanymi zwrotami akcji. Ba, ponieważ starcia z ważniejszymi schwarzcharakterami albo inne dramatyczne sytuacje  zdarzały znacznie rzadziej, faktycznie stawały się czymś wyjątkowym, oczkiwanym z napięciem. Wcześniej skonfliktowana, grająca przeciwko sobie drużyna to był po prostu inny pomysł na przygodę, teraz gdy któregoś razu jeden z BG okazał się zdrajcą i wyprowadził mnie prosto na zasadzkę starych wrogów, przez kilka minut po prostu nie mogłem pozbierać kopary z podłogi. Taki twist nie byłby możliwy przy jednostrzałówce.


Po około roku takiego grania co prawda nasza kampania zaczęła się przeżywać, zaczęło się zmienianie systemów i MG, roszady w drużynie i gra zaczęła nieco bardziej przypominać pierwszy przedstawiony model. Nie zmienia to faktu, że dane mi było grać w dwóch kompletnie różnych klimatach i oba okazały się dawać mnóstwo frajdy! W zasadzie nawet trzy, bo w międzyczasie zacząłem pogrywać w Indiasy, które reprezentowały styl z jeszcze innej beczki. Wniosek końcowy jest prosty: nie wierzcie w Swój Styl Grania™, nie wierzcie indiowcom naśmiewającym się z wszechwładnych MG***, ani starym wyjadaczom pogardliwie patrzącym na nowomodne wymysły***. Nie zaczynajcie gry z nową drużyną od postulatów do wpisania w umowę społeczną, próbujcie starych, nowych, innych sposobów epregowania! W RPG można czerpać fun ze wszystkiego. CBDU.


PS. Zapraszamy do kryptoreklamy: zawitajcie koniecznie na Orient Express na Falkonie, a w szczególności na moją sesję In A Wicked Age w niedzielę o 11. P0zd®0 666!

 




* Na ile opowiadanie sobie wymyślonych historyjek o świecie fantasy może być realistyczne. Precyzyjniej byłoby: autentyczny/dążący do autentyzmu.

** No dobra, przy odrobinie szczęścia rozkręciłby się flejm w którym każda ze stron atakowałyby zaciekle jeden z w/w stylów gry i broniła drugiego, co i tak po n+10 stronach skończyłoby się wnioskiem: są różne Swoje Style Grania™, wszystkie są ładne i uśmiechnięte, ale zmień drużynę.

*** Po uprzednim podkreśleniu, że każdy ma Swój Styl Grania™.

Komentarze


ajfel
    bardzo fajny wpis Siman
Ocena:
0
Polterowe, forumowe debaty od dawna omijam szerokim łukiem, więc nie wiem czy faktycznie w dobrym tolerancyjno-polityczno-poprawnym tonie polterowym jest mówić, że każdy ma Swój Styl Grania™ i powinien się go trzymać. IMHO to oczywista bzdura i generalnie podzielam Twoje zdanie.
Najlepsze erpegowe doświadczenia mam z gry z ekipą, w której (jak dzisiaj analizuję pod tym kątem bo wówczas nikt o takich pierdołach nie myślał) - każdy miał inny styl grania. Na pierwszych sesjach kampanii trochę się te preferencje zazębiały, potem zaś ekipa zgrała się na tyle, że nie sądzę by kiedykolwiek udało mi się podobną stworzyć. Ciągnęliśmy równolegle dwie kampanie fantasy w zupełnie innym klimacie (WFRP i Earthdawn).
Graliśmy też w inne systemy, ale w zasadzie zawsze staraliśmy się ciągnąć dłuższe kampanie jedną drużyną, bez jednostrzałówek (a więc pod tym względem jednak nasze preferencje były zbieżne).

O 11tej w niedzielę to już mnie na Falkonie chyba nie będzie;)
13-11-2008 08:30
Kot
   
Ocena:
-1
Hipokryta.
13-11-2008 08:30
Tarkis
   
Ocena:
0
W sumie zgadzam sie cala notka, oprocz jednego szczegolu - sesja raz na dwa tygodnie/miesiac to jest czesto :) Gdyby nie to ze grywam w roznych skladac u roznych MG to moze by wychodzily 2-3 sesje rocznie :P
13-11-2008 10:35
Drachu
   
Ocena:
+31
Ohoho. Nowe idzie.
Albo wraca stare. RPGowa sinusoida Krzyżanowskiego? Okresy na forum podczas których wypada być politycznie poprawnym i politycznie niepoprawnym przeplatające się nawzajem. Kurde, chyba też pojadę po tych wszystkich dyskusjach w których brałem udział... ale zaraz, zaraz. Pamiętam Cię... Ty też tam byłeś. Niestety, kojarzę raczej po avatarach, ale pamiętam - krasnolud z biała brodą? I teraz mówisz, że było to be? Że to o czym gadaliśmy to zło i szatan i tak naprawdę w to nie wierzymy? A może rzeczywiście wszystko się nam przyśniło: stangret, kareta, wieczór, mój frak i twój tren?
Jesteś w gronie polterowym i już. Nie udawaj, ze nie :P Nie pisz o nim per "Oni", bo skoro tyle postów wypisałeś możesz śmiało napisać "My" :)

Ale git - jako poltergość (kurde, wysmażyłem tyle tych postów, ze mam chyba prawo się tak nazwać) powiem Ci coś - czytałem te dyskusje przecież, czemu nie dostrzegłem w nich tego co Ty?.

W dobrym tonie było stwierdzenie, że każdy ma swój Styl Grania i nie wolno przez to nikogo kto ma inny tyrać na forum. Nie wypada powiedzieć nikomu innemu "Jesteś sparciałym penisem, bo grasz w Dedeki" - Ty nazywasz to nienaturalną polityczną poprawnością, ja nazwę to uprzejmością ;) Teoria "każdy ma swój styl" dotyczyła uszanowania stylu innych. No ale to politycznie poprawne. Czy znaczy, że złe?

Ale podyskutujmy - obalmy tezę, którą postawiłeś. Trzymanie się swojego stylu grania to bzdura - tak brzmi teza (pozwoliłem sobie nieco ją obciąć)
Okej - czyli wychodzi na to, ze w RPG powinienem grać nie tak jak lubię, a wszystko powinno sprawiać mi przyjemność.
Ale nie sprawia - szlag by mnie trafił, że muszę odgrywać tygodniową podróż. Bo nie lubię. Czemu mam udawać, że dla mnie to super?
Grałem z kilkunastoma drużynami - z jednymi było fajnie, z innymi mniej, z paroma wcale. W swojej notce udowadniesz, że tak na prawdę ze wszystkimi podobało mi się tak samo, tylko tego nie widzę.

A moze naprawdę przyjmiemy, że nasz gust lekko, dosłownie leciutko, ale jednak wpływa na to, co nam się podoba? Bo zdajesz się to negować.

PS. Można np. cenić zarówno metal, jak i rock, jak i blues. Ale to nie powód, by słuchać Mandaryny.
Tak samo z RPG - lubisz grać tak i lubisz grać tak. Ale powinieneś unikać grania w sposób, który Ci się nie podoba.
13-11-2008 11:57
996

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
+1
Dobra wpisa!
13-11-2008 12:51
vanderus
   
Ocena:
+8
Hmmm... trochę kulą w płot te wnioski. To, że Tobie spodobały się różne rodzaje grania i różne sprawiają Ci przyjemność znaczy po prostu tyle, że nie masz swojego stylu. Jesteś pdoatny na wpływ otoczenia i tyle.

Ja próbowałem grać w jednostrzałówki, prowadzić jednosrzałówki i nie lubię jednostrzałówek. Więc je sobie odpuściłem. Nie mój styl, nie moja zabawa. Nie mów mi więc, że lubię tego typu granie, tylko sobie tego nie uświadamiam.

I tak - zaczynajcie granie od tego, żeby ustalić co kto lubi, a co kogo mierzi, żeby nie doprowadzać do frustracji w trakcie sesji.
13-11-2008 13:59
senmara
   
Ocena:
0
Pamiętając, ze wszystko zależy od punktu siedzenia można założyć, że goście (lub poltergoście) grający po góra 2-3 godziny mają po prostu niewygodne krzesełka :P

My kupiliśmy kanapę i mamy mnóstwo poduszek (fotel wciąż tylko dla MG), ponieważ lubimy długie sesje. kumpel, który zasypia jest gnębiony.
13-11-2008 14:40
Avarest^
   
Ocena:
+1
IMHO fajny, ciekawy wpis, ale słabe wnioski.

Podpisuję się pod tym co pisał Drachu.
13-11-2008 14:47
~

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Drachud Dobrze gada. Kultura nasza jest tańcem, harrmoni pozbawionym. Wiecznie skrajności sługami będziem
13-11-2008 14:51
Ifryt
   
Ocena:
+5
Ogólnie popieram wpis Drachu (nawet dałem mu plusa), ale myślę, że to co można wyciągnąć z notki Simana to, że nie zawsze do końca wiemy, co sami lubimy - że warto próbować różnych rzeczy, grać w różne systemy z różnymi ludźmi. I że niektóre style gry można docenić dopiero jak pogra się w nie nieco dłużej. (To ostatnie stwierdzenie trudno jednak zweryfikować - nie każdemu się chce pomęczyć przez parę sesji, które niezbyt mu odpowiadają. Mnie na przykład się nie chce. :P )
13-11-2008 15:18
13918

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
+4
@senmara: To zrobiłaś kryptoreklamę Klanarchii "kumpel zasypia"
hehe
13-11-2008 15:41
Johny
   
Ocena:
+5
Ja bym powiedział, że style grania istnieją tak jak preferencje smakowe.
To, że nie lubisz czarnej polewki, nie oznacza, że innym ona też nie smakuje. Oprócz tego możesz nauczyć się ją lubić, bo preferencje smakowe nie są dane raz na całe życie.

Tak samo ze stylami gry. Lubimy to i to, ale jeśli będziemy otwarci na doświadczenie i znajdzie się dobry kucharz, to możemy polubić coś nowego, albo nawet coś co wcześniej nam nie smakowało.

Oczywiście nikt nikogo do tego nie zmusza.

13-11-2008 15:53
~slann

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
+1
Notka pod notką Awaresta to ja, slann. Preferencje smakowe się nie zawsze zmieniają. Mnie odkąd pamiętam, mdli zapach jajka. i tego nie zmienię
13-11-2008 16:54
Johny
   
Ocena:
0
Mnie mdlił zapach flaczków ;). I się przemogłem i teraz wiem, że w razie czego mogę je normalnie zjeść.
Preferencje smakowe to głównie kwestia przyzwyczajenia. No chyba, że czymś się strułeś w przeszłości, to wtedy jest się ciężko do tego przekonać.
No ale dany styl gry też może Ci ktoś obrzydzić do reszty. A każdy kto próbował komuś przedstawić coś nowego, wie jak ciężko czasem przezwyciężyć stare przyzwyczajenia.
13-11-2008 18:43
Siman
   
Ocena:
+3
MacKotek - rozwiń?

Drachu - Krasnolud, krasnolud. :) Nie użyłem formy "My" ani "Oni", bo użyłem formy bezosobowej: "w dobrym tonie jest mówić". Czyli nic na mnie nie masz, ha! ;]

A poważnie - notka miała w pewnym stopniu charakter prowokacyjny. ;) Oczywiście, nie chodziło o to, aby krytykować tolerancję na inne style grania. Rzecz w tym, że obok akceptacji równorzędności różnych stylów często pojawia się też mniej oczywiste, ale dla mnie widoczne przeświadczenie, że style to substancje wzajemnie niemieszalne. A to niestety prowadzi do pewnej hermetyzacji - nikt nic nikomu. Twój styl jest git, ale razem na pewno nie zagramy. I to IMO złe podejście.

Ale, ale. Ty jak widzę praktykujesz przekręcanie wszystkiego, co napisałem. :P Unikajmy argumentów ad absurdum. W mojej tezie nie chodzi o to, że wszystko musi się podobać, ale że gust jest płynny i WARTO próbować tego, co z boku wydaje się nieciekawe.

Słuchasz rocku i metalu, więc nie chodzi o to, żebyś katował się Mandaryną, ale żeby jeśli ktoś pokaże ci płytę nieznanej wokalistki pop nie wyrzucał jej do kosza, bo wokalistka pop = Doda, Britney, Mandaryna = shit = to nie może być dobre, jak by nie brzmiało.

vanderus - nie mogę się z tobą zgodzić, że wszystko sprowadza się do braku własnego stylu (lub jego obecności). W moim przypadku też są rzeczy, bez których nie wyobrażam sobie dobrej sesji. Przykładowo przykładam dużą wagę do korelacji między fabułą, a charakterem i dążeniami mojej postaci. Jeśli muszę np. dołączyć do drużyny (bo inaczej, wiadomo, nie będzie przygody), mimo iż nie ma żadnych racjonalnych przesłanek, by moja postać to zrobiła, to gra mi się źle. Wymagam od MG, żeby wykorzystywał w przygodzie zahaczki zawarte w mojej historii postaci i pozwalał realizować cele, do jakich ona dąży (a nie cele BN-ów, którzy mi za płacą bądź do tego zmuszają).

Ale to, w jakim trybie grania, jakiej konwencji, z jakim naciskiem na mechanikę to się odbędzie - może podlegać rozmaitym zmianom.

Generalnie podpisuję się pod stwierdzeniem Borsuka - gust można kształtować, z uwzględnieniem postulatu Slanna - bywają rzeczy, których za nic nie strawimy (jednostrzałówki, jajka, Mandaryna) albo takie, które są dla nas konieczne (korelacja fabuła - postać). Mój postulat jest taki, że warto najpierw poszukać możliwości, a dopiero potem ustalać ograniczenia.

Bo często bywa tak, że ktoś znajduje sobie wygodne miejsce (jeden wąski styl gry, system, gatunek muzyki) i za nic nie chce ruszyć się choćby o krok, bo tam inne, czyli złe.

Nie trzeba, ale warto przełamywać swoje przyzwyczajenia. Czy to zły postulat?
13-11-2008 19:31
Karczmarz
    Hmmm
Ocena:
+2
Notka spoko, ale Drachu ma racje. Jest jednak jedna ciekawa sprawa: Czy wy też tak macie, że styl sesji zazwyczaj jest ważniejszy od osób z którymi gramy? Z zajefajnymi kumplami, charyzmatycznymi i koleżeńskimi ludźmi gra nam się cienko a z ludźmi których w ogóle nie znamy, albo wręcz nawet nie przepadamy za nimi jakoś specjalnie potrafi nam się na sesji świetnie układać. Ja tak czasem mam co by wskazywało na to, że styl gry jednak dość ważny i istotny jest (często istotniejszy od względów personalnych co potrafi być zaskakujące)
13-11-2008 19:41
Drachu
   
Ocena:
+1
Siman :P Przekręcam, nie przekręcam, napisałem przecież lekko :)
Chociaż z drugiej strony - to chyba prawda, że najlepiej grać tak jak się lubi. JAsne, warto sprawdzić coś nowego, bo sam nie wiesz, czy Ci się to nie spodoba, ale mimo to i tak kierować należy się gustem :)
Czyli - spróbować czegoś nowego - tak.
Uznać istnienie własnego stylu za bullshit - nie
:)

Karczmarzu: Dobre pytanie. Nie znam odpowiedzi. Inaczej - nie wyobrażam sobie gry z gościem którego nie lubię. Z neutralnym jak najbardziej :)
Ale najlepiej gra mi się z ludźmi któych zarówno lubię, jak i dzielę z nimi podobne podejście do RPG.

13-11-2008 20:36
Fenran
    Karczmarz:
Ocena:
0
Co do Twojego pytania: RPG to moim zdaniem spędzanie czasu podobne do koleżeńskiego wypadu do kina: idę z osobami, które lubię. Jeśli obok mnie siedzi osoba, której po prostu nie trawię, będę się czuł niekomfortowo. Podobnie na sesji RPG: czas nie jest nieograniczony, stać mnie maksymalnie na jedną - dwie sesje w miesiącu, i nie chcę marnować tego czasu na żarcie się z osobą, za którą nie przepadam - zaproszę tylko tych, których lubię.

Nieco inaczej jest z osobami których nie znam - jest przecież szansa, że je polubię :). Ale zaletą grania z przyjaciółmi jest to, że wiesz, co możesz - wiesz na przykład jakie żarty obrażają, a jakie przechodzą (na sesjach z moimi znajomymi przechodzi chyba każdy), i nie ryzykujesz sytuacji, w której nowy gracz/graczka obraża się, bo rzuciłeś tekstem, który ją irytuje bądź oburza.

No i zdecydowanie ważniejsze dla mnie jest to, z kim gram, a nie jak gram. Jak mówiłem - poświęcam wolny wieczór po to, żeby spotkać się z moimi znajomymi i nie zamierzam go sobie psuć kimś, na kogo patrzeć nie mogę.
13-11-2008 23:35
Siman
    @Drachu
Ocena:
0
"Uznać istnienie własnego stylu za bullshit - nie
:)"


A, o to się rozchodzi. Nie, faktycznie, tytuł może jest trochę niefortunnie sformułowany. Nie uważam sam fakt istnienia własnego stylu za bullshit. Po prostu "Każdy-ma-swój-styl-grania-bullshit" brzmi lepiej niż: "Każdy-ma-swój-styl-grania-którego-powinien-się-zawsze-trzymać-i-grać-tylko-z-ludźmi-o-takim-samym-lub-podobnym-bullshit". ;)

Ale powiedzmy, że jestem po prostu wrednym flejmerem i chciałem cię sprowokować. ;)
14-11-2008 00:10
beacon
   
Ocena:
0
Siman odkrył, że bawi go nie tylko filmowe seppuku, ale można też poobijać się po burdelach i leśnych traktach u trV SIM MG. Brawo. Do tego momentu spostrzeżenia trafne. Tylko że takie uogólnianie to błąd. Odkryłeś coś o sobie, a nie o wszystkich erpegowcach.

Ja lubię grać kampanie (choć mi się nie udaje zazwyczaj), lubię opowiadanki (choć nie zawsze). Ale pamiętam jak bawiłem się fajnie przy megakostkowanej 4 ed DnD, chociaż nie mam ochoty do tego raczej wracać. Bo to jednak nie mój styl. O. Novum, przygoda - spoko. Ale żeby to poważnie traktować? E tam...
14-11-2008 00:45

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.