» Blog » Zapaść rynku książki? - cz. 1
18-10-2013 13:48

Zapaść rynku książki? - cz. 1

W działach: Literatura, Polemika, Przemyślenia | Odsłony: 1122

Zapaść rynku książki? - cz. 1

[Tekst mi się rozrósł do sporych rozmiarów, dlatego dzielę go na dwie części. Dzisiaj, na zachętę, część statystyczna. ;) ]

O tym, że rynek książki zdycha słyszę nie od wczoraj. Sprzedaż ponoć siadła trzy lata temu, przy okazji wprowadzenia 5% stawki VATu i od tamtej pory jest coraz gorzej. Słyszę to z mediów, słyszę z forumowo-blogowych narzekań, słyszę od znajomych, którzy w tym siedzą. Kolejną cegiełkę dołożył niedawno Wojtek Sedeńko na swoim blogu, co dało mi do myślenia, bo przecież kto jak kto, ale to jest człowiek, który w tym siedzi od lat i jeśli on narzeka, to coś musi być na rzeczy.

Tyle że mniej więcej w tym samym czasie GUS opublikował raport Kultura 2012. Pewnie nie zwróciłbym na niego uwagi, gdyby niezawodny wujek Facebook nie podsunął mi tego wpisu. Zawiera on jedną ciekawą obserwację: chociaż wg danych raportu nakłady książek spadają na łeb na szyję od wielu lat, to jednak patrząc zbiorczo na cały rynek, mimo sporych wachań, liczba wydanych egzemplarzy na 1000 osób utrzymuje się na podobnym poziomie (+/- 2000 sztuk).*

Wgryzłem się w to głębiej i dochodzę do wniosku, że sytuacja jest znacznie bardziej skomplikowana niż proste "ach ten kryzys, panie".

Jak już pisałem, lamenty wydawców mają podstawy: osiem lat temu (2005 r.) średni nakład jednego tytułu wynosił 4,1 tys. egzemplarzy, w zeszłym już tylko 2,3 tys. Tragedia? No nie do końca, bo w 2005 roku wydano ogółem 20 tysięcy tytułów, w 2012 - 34 tysiące. W ten sposób w obu tych latach na każdego Polaka przypadały plus minus dwie wydane książki. Wydawnictwa wypuściły na rynek tyle samo.

Oczywiście te dane dotyczą rynku jako całości, licząc też np. szkolne podręczniki. Może więc to one winne? Może ludzie dzisiaj więcej kupują dzieciom wyprawek szkolnych, w końcu teraz te reformy takie, że podręczników więcej, rodzice trochę bogatsi, częściej wydają pieniądze na nowości zamiast używek, czy coś w ten deseń? Nic bardziej mylnego. Stało się coś dokładnie odwrotnego: tytułów szkolnych jest dzisiaj prawie o połowę mniej niż na początku tysiąclecia i stanowią dzisiaj 1/5 wszystkich nakładów, podczas gdy w 2000 roku były to 2/5. I ten trend się utrzymuje. Z tego punktu widzenia sytuacja jest od niebo lepsza niż kiedyś: wydawcy przestali żyć ze sprzedaży pozycji, która tak naprawdę nie wynikała z czytelnictwa Polaków, ale było przymusowym de facto zakupem dla dziecka. Na pewno spory wpływ ma na to fakt, że obecnie w szkołach uczy mniej dzieci niż kiedyś, ale mimo wszystko dzisiaj, wierzcie lub nie, najwięcej sprzedaje wydaje się literatury pięknej, a to po prostu dobra wiadomość**.

Podobnie, nie jest też tak, że wydawcy przeczekują i postawili na wznowienia. Tutaj GUS nie podaje danych ze wcześniejszych lat, ale jeśli spojrzeć na trzy ostatnie to widać wyraźnie, że na rynku jest coraz więcej nowych tytułów w stosunku do wznowień.

Sumaryczne nakłady literatury pięknej utrzymują się na stałym poziomie, chociaż gdy porównamy dane do tego, co mówią gazety i wydawcy, to wychodzą ciekawe rzeczy. W roku 2005 wydano ok. 29,2 mln egzemplarzy, w ponoć przedkryzysowym roku 2010 - 27,7 mln, a w roku 2011, kiedy wszedł VAT i wszystko ponoć tąpnęło - już 32,1 mln! Dopiero w zeszłym roku spadło do 28,6 mln, ale to nadal więcej niż dwa lata wcześniej i niewiele mniej niż w roku 2005. Oczywiście, jeśli porównamy to np. do biletów kinowych to okaże się, że książka względem innych dóbr kultury łapie zadyszkę - sprzedaż tych pierwszych skoczyła w ciągu ostatniej dekady o jakieś 40%, w tym czasie literatura stała w miejscu.

Ale gdzie tu kryzys? Można by to raczej nazwać stagnacją, gdyby nie dane dotyczące liczby tytułów. I tu zaczyna się mindfcuk. Osiem lat temu mieliśmy do wyboru ok. 4,3 tys. pozycji literatury pięknej. Pięć lat później, w "porzedkryzysowym" 2010 r. - niecałe 6,2 tys. A roku zeszłym mogliśmy już przebierać w 7,3 tysiącach dostępnych tytułów! Gdzie tu sens, gdzie logika? Wydawcy narzekają, marudzą, że muszą zwijać interes, a potem wypuszczają na rynek coraz więcej pozycji!

Skąd taki paradoks? Odpowiedź jest bardzo prosta, wystarczy spojrzeć na listy polskich powieści fantastycznych wydanych w ostatnich latach. Okazuje się, że w roku 2007, rok po "Krajobrazie po zwycięstwie", na rynku pojawiło się 57 powieści dostarczonych przez 18 wydawców. Można strzelać w ciemno, że był to wówczas rok rekordowy dla polskiego fandomu. Tymczasem w "kryzysowym"*** roku 2011 opublikowano 88 powieści (!) od 38 wydawców (!!). O połowie tych tytułów nie słyszałem nawet w postaci newsa na Poltku czy innym serwisie, a staram się być na bieżąco. Poza sporadycznymi e-bookami, sporo tu self-publishingu, wydawców, którzy w niszę wskoczyli jednorazowo i niespodziewanie, ale przede wszystkim wydawnictw nowych, założonych góra trzy lata temu.

Na to się mówi klęska urodzaju. To nie popyt spada, to podaż rośnie jak durna. Wydawcy z dużym stażem tną premiery i nakłady, ponieważ na rynek wpychają się kolejne firmy, które zatykają rynek. Czytelników nie przybywa, ale za to są rozpieszczani przez coraz szerszą ofertę, w której przebierają jak chcą. To nie jest dobra sytuacja dla wydawnictw, ale to nie jest także dobra sytuacja dla czytelnika. Bo po pierwsze, za parę lat, w wyniku tej morderczej konkurencji mogą paść i starzy, i nowi. I wtedy będzie dopiero zapaść. Po drugie, to zła wiadomość dla księgarń, przede wszystkim stacjonarnych, w mniejszym stopniu internetowych. Bo stara prawda rynku mówi, że 20% towaru generuje 80% obrotów****. Dlatego też ograniczone miejscem księgarnie często wolą pozostałych 80% towaru nie brać w ogóle. Tymczasem gdy nakłady spadają, a tytułów jest coraz więcej może się okazać, że 20% zamienia się w 40%, a miejsca na półkach nie przybywa. Sprzedaż nagle po prostu przestaje być opłacalna. To się dzieje: Empik ogranicza powierzchnię na książki, Matras ma problemy z płynnością finansową, a rynek atakuje Biedronka, która zadowala się wrzuceniem po dumpingowych cenach k10 najbardziej chodliwych tytułów. Niższe nakłady oznaczają wyższe koszta od sztuki, czyli wyższe ceny, ale sporą część sprzedaży zjadają sieci tanich książek i wspomniane dyskonty, więc ogółem obroty spadają. Co się dokłada do wspomnianej morderczej konkurencji i kółko się zamyka.

I to rzeczywiście jest tragedia.

Zasadnicze pytanie brzmi: dlaczego? Dlaczego, mimo lamentów właścicieli wydawnictw, które słychać na każdym kroku, mimo ostrzeżeń, że sytuacja jest kiepska, rynek wciąż się powiększa? Danych na ten nie ma, można tylko snuć przypuszczenia. Obserwuję rozmaite dane dotyczące rozwoju kultury, czy też rynku kultury w Polsce i wydaje mi się, że książka jest mimowolną ofiarą rosnącego zaangażowania Polaków w kulturę.

I o tym napiszę więcej w następnym odcinku (czyli koło poniedziałku).

 

* Dane GUSu dotyczą tylko pozycji drukowanych, ale biorąc pod uwagę obecną pozycję e-booków na polskim rynku, na potrzeby poniższej analizy można je spokojnie pominąć.

** Andrzej Miszkurka zwrócił mi na to uwagę w komentarzach i rzeczywiście, za łatwo przeszedłem od nakładów do sprzedaży.

*** Powtarzam to do znudzenia, wiem. ;)

*** *To oczywiście duże uproszczenie, ale rozumiecie mechanizm.

Komentarze


Furiath
    Przedsiębiorca ma zwyczaj narzekania
Ocena:
+4

Więcej patrzmy co robią, niż wsłuchujmy się w narzekania.

18-10-2013 14:09
baczko
   
Ocena:
+2

Ciekawy wpis - dzięki wielkie! Czekam na drugą część :)

18-10-2013 17:19
Paweł Jakubowski
   
Ocena:
+1

Na mniejsze nakłady a większą liczbę tytułów, moim zdaniem, bardzo duży wpływ ma selfpublishing. Książkę może wydać każdy, kto ma pieniądze, niemniej autor który się na to zdecyduje, nie pozwoli sobie na nakład 5 000 - 10 000 egzemplarzy. Zdecyduje się raczej na 500 - 1000 sztuk. Zwłaszcza, że często cała promocja spada bezpośrednio na niego - wydawnictwo jest usługodawcą, który oferuje usługę złożenia, korekty i dystrybucji książki. I tylko tyle - dalej radź sobie autorze sam. Z drugiej strony tradycyjne wydawnictwa boją się ryzykować i wykładać pieniądze na mniej znane nazwiska, które nie dają gwarancji, że pieniądze wyłożone na dany tytuł się zwrócą. Koło się zamyka. Dodajemy do tego jeszcze marże dystrybutorów i księgarń - książka, która na półce kosztuje 40 zł, przez wydawcę jest sprzedawana za 20zł (a autor ma z tego 2zł). Czas realizacji faktury za sprzedane księgarniom książki - nawet do 260 dni! W Empiku nawet bezterminowo... Jak w takich warunkach utrzumać płynność finansową?

18-10-2013 17:22
Kamulec
   
Ocena:
+1

Czemu książko umierasz ???

19-10-2013 00:10
Siman
    @Torgardczyk
Ocena:
+1

Selfpublishing na pewno się do tego dokłada, ale to tylko część większego problemu. Ciągle powstają nowe wydawnictwa. W lubelskim środowisku fantastycznym powstały jakiś czas temu dwa: Ifryt i Ars Machina. Pierwsze padło, ale na jego miejsce pojawił się Dom Snów, drugie obecnie wegetuje. Nie odniosły sukcesu, ale dorzuciły się puli.

Albo weźmy takie Sine Qua Non. W 2010 roku pojawili się z jednym tytułem, teraz chwalą się, że w zeszłym roku wydali 32 tytuły o łącznym nakładzie 210 tys. Czyli sukces, spore nakłady, przebojem weszli na rynek. Ale patrząc na dane GUSu okazuje się, że oni ten sukces "zabrali" innym wydawnictwom, od dawna istniejącym na rynku. Ich nie było, teraz są, komuś innemu z tej okazji spadły nakłady.

Oczywiście, taki jest kapitalizm, rosnę jedząc konkurencję. Tylko że ta konsumcja ma w tym wypadku znamiona kanibalizmu.

19-10-2013 03:11
Z Enterprise
   
Ocena:
0
Szkoda, ze nie ma podobnych danych w rynku RPG. Oczywiscie wyciagam z rekawa, ale mam wrazenie ze coraz wiecej gier i coraz mniej graczy.
19-10-2013 08:19
Tyldodymomen
   
Ocena:
0

Nie jest tak źle, niektóre gry sprzedają się w obłędnej ilości stu tysięcy egzemplarzy.

19-10-2013 10:27
Z Enterprise
   
Ocena:
0

Chyba stron, nie egzemplarzy. Łącznie w nakładzie.

19-10-2013 13:27
M.S.
   
Ocena:
+4

Kolejną cegiełkę dołożył niedawno Wojtek Sedeńko na swoim blogu, co dało mi do myślenia, bo przecież kto jak kto, ale to jest człowiek, który w tym siedzi od lat i jeśli on narzeka, to coś musi być na rzeczy.
 

Sedeńko od lat pisze to samo :). Ostatnio robię kwerendę w NF z lat 90. i przeżywam swoiste deja vu, gdy czytam ówczesne felietony Sedeńki na temat rynku książkowego :). Kusi mnie, by zestawić jego teksty z różnych okresów, pozbawić je charakterystycznych szczegółów, jak przykłady wydanych utworów, i zrobić zagadkę dla czytelników, z którego roku pochodzi dany fragment ;).

19-10-2013 14:10
Siman
    @Z
Ocena:
+1

Ilu graczy to się raczej nie dowiemy, ale Zegarmistrz kiedyś zrobił zestawienie wszystkich wydanych podręczników i jest ich coraz mniej.

Generalnie, erpegi to osobna tragedia, trochę innego rodzaju. ;)

19-10-2013 19:30
Andrzej Miszkurka
   
Ocena:
+6

To nie do końca tak i jest jeszcze bardziej skomplikowane :), a raport Gusu nie nadaje się do wyciągania wniosków na temat kondycji rynku wydawniczego i wydawnictw, szczególnie tych, które zajmują się literaturą piękną. Ten jest zdecydowanie lepszy http://www.instytutksiazki.pl/upload/Files/rynek_ksiazki_2012.pdf

Zwróć szczególnie uwagę na literaturę piękną.

Warto może jeszcze dodać coś na temat wartości sprzedaży w mln złotych, bo w tym opracowaniu nie ma tych danych:

To tylko literatura piękna:

Rok 2006 - 445 mln

Rok 2007 - 485 mln

Rok 2008 - 520 mln

Rok 2009 - 425 mln

Rok 2010 - 440 mln

Rok 2011 - 355 mln

19-10-2013 19:41
54591

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0

Z >>> ludzie jako gracze istnieją, ale po co mają wydawać pieniądze, mogą ukraść. Chomiki podobno dobrze dropują rpgami (powtarzam ten tekst). Zresztą, po co kupować książkę, której się nie przeczyta. Chyba tylko jako prezent.

 

19-10-2013 21:15
Andrzej Miszkurka
   
Ocena:
+2

@Lukrecjusz

Ściąganie podręczników RPG, filmów czy książek nie jest w Polsce przestępstwem. Ich udostępnianie tak, ale to osobna kwestia.

19-10-2013 22:17
Siman
    @Andrzej Miszkurka
Ocena:
+3

Niestety, raport linkowany przez ciebie, z tego widzę, nie jest wiele wart. Przykra sprawa, bo podpisuje się pod nim Instytut Książki, ale on jest źle skonstruowany. Zestawia dane z dwóch różnych źródeł: za Biblioteką Narodową oraz za Biblioteką Analiz. Jedna to instytucja publiczna, druga to prywatna firma. Obie robią takie zestawienia, przy czym BA szersze, bo zawierające dane gospodarcze (obroty i sprzedaż), a nie tylko czysto wydawnicze (liczbę i nakład tytułów). Czytałem te drugie, na początku się ucieszyłem, że dowiem się też czegoś na temat rynku od strony pieniądza, ale niestety obie te instytucje podają dane kompletnie niekoherentne ze sobą i to w stopniu daleko wykraczającym poza możliwy błąd statystyczny. Przykładowo, BN podaje, że w 2011 roku wydano 31 tys. tytułów ogółem w łącznym nakładzie 93 mln, a BA - że 25 tys. w nakładzie 122 mln. Nie da się tego pogodzić nijak.

Oczywiście nie mam wglądu w metodologię obu instytucji, być może inaczej rozumieją pojęcie "tytułów ogółem" i te dane, po odpowiedniej obróbce dałoby się pogodzić, chociaż wątpię. Tym niemniej podawanie ich w taki sposób wprowadza czytelnika w błąd, bo mamy dane wzajemnie sprzeczne zestawione obok siebie tak, jakby się uzupełniały. Upraszczając: jeśli jedna instytucja mówi, że sprzedano dwie książki za 50 zł, a druga, że trzy książki za 100 zł, to raport podaje w jednej tabelce, że sprzedano dwie książki, a w drugiej, że zarobiona na tym 100 zł. Czyli NA PEWNO zawiera błąd.

Jeśli więc prezentujemy jakieś informacje na temat rynku książki, to albo od BN, albo od BA. I jeśli mam wybór, to wybieram bez zastanowienia Bibliotekę Narodową, bo ona tworzy swoje raporty na podstawie egzemplarzy obowiązkowych dostarczanych przez wszystkich wydawców, czyli na podstawie faktycznych danych. Nie wiem, jak swoje dane zbiera Biblioteka Analiz, bo nie udało mi się wyszukać w necie takiej informacji, ale najprawdopodobniej, jak większość tego typu instytucji, robi to na podstawie estymacji. Jeśli mam do wyboru dane faktyczne i estymowane. to chyba oczywiste, które uznaję za bardziej wiarygodne. Szkoda, że tracę w ten sposób informacje gospodarcze, ale przynajmniej jestem pewien tego, co dostaję.

Na tej podstawie raport GUSu, opierający się na BN, wydaje mi się lepszym materiałem do wnioskowania.

Ale dobra wiadomość jest taka, że podany przez ciebie raport doprowadził mnie oryginalnych raportów BN, czyli Ruchu Wydawniczego w Liczbach, który podaje bardziej szczegółowe dane i w szerszym okresie czasu. I to co w nim wyczytałem zasadniczo potwierdza moje przypuszczenia. ;)

 

19-10-2013 23:49
Marduk
   
Ocena:
0

Sensowny tekst i konkretna dyskusja. Daje do myślenia. ...nawet swoje wywody zacząłem dopisywac, ale po chwili stwierdziłem, że jednak nie mają sensu :).

20-10-2013 00:28
~

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
+4
@SIman
Zarówno dane BN, jak i Biblioteki Analiz nie pokrywają się w 100% z rzeczywistością. Zresztą dokładna liczba wydanych tytułów nie jest istotna do oceny kondycji rynku wydawniczego, a szczególnie działki związanej z literaturą piękną. Wystarczy wiedza, że tytułów w 2011 rzeczywiście było około 29-32 tys, czyli zdecydowanie więcej, niż na przykład w 2005 roku.

Bardziej czytelna jest wartość sprzedaży i procentowy udział literatury pięknej w całym torciku i takimi danymi dysponuję. Porównajmy zatem na przykład rok 2005 i 2011.

2005
Literatura piękna
Wartość sprzedaży 505 mln
Procentowy udział w sprzedaży ogółem 20,5%

2011
Literatura piękna
Wartość sprzedaży 355 mln
Procentowy udział w sprzedaży ogółem 13.1%

Jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, iż w kategorii literatura piękna w 2011 ukazało się zdecydowanie więcej tytułów niż 6 lat wcześniej oraz to, że książki 2 lata temu kosztowały o 10-20% więcej niż w 2005, wyłoni nam się wręcz katastrofalny obraz interesującego nas "poletka". Myślę więc, że narzekania niektórych wydawców są jak najbardziej uprawnione. Oczywiście pomniejszający się torcik nie oznacza, iż nie można sobie wykroić większego kawałka niż wcześniej, jak słusznie zauważyłeś, kosztem innych.

Według tych danych numerem 1 jest literatura naukowa i fachowa (33,33% udziału w rynku), zaś numerem 2 książka szkolna (33,33% udziału w rynku).






 
20-10-2013 01:45
Andrzej Miszkurka
   
Ocena:
+2

Przepraszam, nie zauważyłem, iż jestem niezalogowany. To powyżej jest moje.

Podałem też złe dane. Literatura naukowa i fachowa to 36,3%, a szkolna 30,1%.

20-10-2013 01:47
Siman
    @Andrzej Miszkurka
Ocena:
+2

Jasne, dane o sprzedaży są ważniejsze dla rynku niż dane o liczbie tytułów. Ale tu nawet nie o to chodzi. Wg BN sumaryczne nakłady książek w latach 2009-2011 bardzo wyraźnie rosły (69 mln do 93 mln), wg BA - równie wyraźnie spadały (144 mln do 122 mln). Czyli mamy kompletnie odmienną ocenę sytuacji. A przecież estymacje sprzedażowe na pewno na tymi danymi się wspierają, więc to ma znaczenie. Te dane na temat sprzedaży masz z BA? Czy jakieś trzecie źródło?

Zresztą, to tylko wzmacnia wymowę tego, o czym piszę: tort się zmniejsza, a mimo to coraz więcej wydawców rzuca się po swój kawałek. Tym absurdalniej cała sprawa wygląda. :)

20-10-2013 02:46
Andrzej Miszkurka
   
Ocena:
+4

Te dane dostałem od Olesiejuka w tamtym roku. Oglądałem je u niego w bardzo ciekawym opracowaniu. Nie pamiętam już skąd pochodzą, bo podesłał mi potem zdjęcia stron, które mnie szczególnie zainteresowały.

Nie zafiksowujmy się na liczbie tytułów i łącznych nakładach. Obie instytucje nie mają narzędzi, które pozwoliłyby im przedstawiać 100% zgodne z prawdą dane. Wartość sprzedaży to zupełnie inna sprawa, dane są łatwiejsza do uzyskania i weryfikacji, choć pewnie też rzeczywiste wartości są trochę inne. 

W swojej wypowiedzi ustosunkowałem się tylko do stwierdzenia "najwięcej sprzedaje się literatury pięknej, a to po prostu dobra wiadomość". To nie jest prawda.

Absurd, o którym piszesz to zupełnie inna kwestia i trudno o analizę, którą dałoby się ograniczyć do kilku zdań. Z jednej strony nie da się "zablokować" powstawania nowych firm, z drugiej wiele już istniejących wydawnictw nie może sobie pozwolić na spadek obrotów i zwiększa liczbę tytułów, bo to jedyny sposób, żeby utrzymać przychody na w miarę stabilnym poziomie. Oczywiście przychody to nie zyski i różne wskaźniki, o których wcześniej wspominaliśmy, muszą oznaczać, że spada rentowność działalności wydawniczej. Stąd narzekania, płacz i zgrzytanie zębami :).

 

 

20-10-2013 11:11
Siman
   
Ocena:
+2

OK, masz rację, dokonałem tutaj niezbyt sensownego uproszczenia, że jak nakłady to i sprzedaż. Poprawiłem w tekście i dodałem adnotację.

A że lamenty wydawców są jak najbardziej uprawnione, to jak najbardziej się zgadzam, ale z drugiej strony, to co wydaje się tragedią dla jednego wydawcy (albo nawet grupy wydawców), niekoniecznie musi być tragedią całego rynku. I często ta perspektywa jest skrzywiona. Np. Wojtek Sedeńko narzekał w zlinkowanym przeze mnie wpisie, że na rynku jest posucha i pojawia się bardzo mało nowych tytułów. Tymczasem, jeśli chodzi o liczbę premier, w najgorszym razie jest to jedynie powrót do sytuacji sprzed 4-5 lat, kiedy nikt o posusze nie mówił. Podobnie jeśli mówimy o tym, że wydawcy zwijają interes. Owszem, część na pewno, ale w międzyczasie pojawiło się sporo nowych. Co innego jeśli mówimy o obrotach poszczególnych wydawców i tu rzeczywiście, łatwo zauważyć, że jest źle.

20-10-2013 13:53

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.